Szaleństwo najniższej ceny

Jeżdżąc ostatnimi czasy po różnych regionach kraju i odwiedzając firmy budowlane utwierdzam się w przekonaniu, że nasze budownictwo opanowało szaleństwo. Szaleństwo najniższej ceny. Wynająć sprzęt za jak najniższą cenę, zlecić roboty za jak najniższą cenę, kupić materiał za jak najniższą cenę. Patologia ta pogłębia się z roku na rok, ale wydaje się, że w tym roku przekroczyła już pewną barierę.

Jeżdżąc ostatnimi czasy po różnych regionach kraju i odwiedzając firmy budowlane utwierdzam się w przekonaniu, że nasze budownictwo opanowało szaleństwo. Szaleństwo najniższej ceny. Wynająć sprzęt za jak najniższą cenę, zlecić roboty za jak najniższą cenę, kupić materiał za jak najniższą cenę. Patologia ta pogłębia się z roku na rok, ale wydaje się, że w tym roku przekroczyła już pewną barierę. Nie da się bowiem w nieskończoność obniżać ceny, po przekroczeniu pewnej granicy rentowności zaczyna się generować straty, a to prowadzi w krótki czasie do bankructwa firmy. Kapitalizm jest bowiem oparty na prostej zasadzie – zarabiam, więc daję zarabiać innym. Ceny, stawki – wszystko jest realne i zapewnia odpowiednią rentowność. Ta z kolei przekłada się na dobrą kondycję finansową firmy, która może zwiększać zatrudnienie, podnosić płace, inwestować w maszyny i sprzęt.
Mechanizm ten działa w krajach zachodnich ale w Polsce już nie. Tu działa mechanizm odwrócony – nierealne ceny, nierealne stawki przekładające się na niską rentowność.
No to nic dziwnego, że w większości miast, które odwiedzam, natykam się na zbankrutowane firmy. I to były firmy obecne na rynku 20-30 lat, mające normalne biura, bazy sprzętowe, porządny park maszynowy i zatrudniające wielu pracowników. Nie firmy „teczkowe” zarejestrowane na willę cioci. Pustoszący budownictwo „rak” w postaci najniższej ceny dopadł je w Łowiczu, Siedlcach, Chełmie, Płocku, Warszawie, Łodzi, Zgierzu itd. Nie były w stanie się utrzymać  realizując roboty budowlane nie zapewniające elementarnej rentowności.
Taki stan rzeczy został w znacznej mierze wykreowany przez Państwo. Ono bowiem dysponuje ogromnymi pieniędzmi w ramach zamówień publicznych. Na tych pieniądzach firmy budowlane powinny się wzbogacić tak, jak na Zachodzie. Wprowadzając dyktat najniższej ceny wykreowano mechanizm doprowadzający firmy do bankructwa. W dalszej kolejności bardzo ochoczo podchwyciły to gminy, inwestorzy prywatni oraz generalni wykonawcy.
Państwo zupełnie nie reaguje na taki stan rzeczy, tak jakby nie zależało mu na bogatych firmach, bogatych przedsiębiorcach, wzroście zatrudnienia i wiążących się z tym nierozerwalnie porządnych wpływach do budżetu z tytułu podatków.
W związku z taką polityką „piłowania gałęzi, na której się siedzi” nie da się optymistycznie patrzeć w przyszłość.
Rozmawiałem ostatnio z firmą, która realizowała kilka lat temu specjalistyczne roboty na sztandarowej budowie  w Warszawie. Na inwestycji tej dobrze zarobili, podobnie zresztą jak inni podwykonawcy. W tym roku nawet nie startują do przetargu, ponieważ cena zaoferowana przez generalnego wykonawcę nie zapewnia elementarnej rentowności. I trzeba będzie dołożyć do interesu albo zbankrutować. Ale jak ma być inaczej, skoro roboty będą realizowane za połowę kosztorysu inwestorskiego. Szaleństwo najniższej ceny działa.
Oczywiście znajdzie się jakiś gość, który złapie robotę, zrobi ją byle jak albo nie zapłaci dostawcom za materiały i wynajęty sprzęt, żeby nie dołożyć do interesu. Ten mechanizm ćwiczymy na co dzień, o czym świadczy liczba spraw kierowanych do sądu z tytułu niezapłaconych faktur za wynajęty sprzęt.
Dlatego śmiem twierdzić, że polskie budownictwo to jedna wielka patologia. Kolejny dzień spędzony wśród przedsiębiorców budowlanych tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza.

Jacek Małęczyński

Powrót na górę