Trzeba wierzyć w sukces!
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Czytany 1034 razy
Rozmowa ze Stefanem Stockhausem,
dyrektorem zarządzającym firmy Steelwrist
– Czy podziela Pan opinię, że wiara we własne siły stanowi połowę sukcesu?
– W pełni się z tym zgadzam. Kiedy rozpoczynaliśmy działalność w roku 2005 musieliśmy stawić czoła konkurentom, którzy wyprzedzali nas stażem w branży często o dwie dekady. A jednak udało się nam nadrobić dystans i wywalczyć wiodącą pozycję wśród czołówki producentów szybkozłączy i tiltrotatorów.
– A co z drugą połową? Mówi Pan, że od początku wierzył w sukces Steelwrist, ale czy przewidywał Pan, że okaże się on tak spektakularny?– Przyznam, że nie spodziewałem się, że rynek automatycznych szybkozłączy i tiltrotatorów rozwinie się w tak dynamiczny sposób. Nie oczekiwałem, że będziemy działać w skali globalnej. Początki były takie, że w roku 2005 zainwestowaliśmy w nowoczesną frezarkę CNC, aby wejść na rynek brytyjski. Potem wszystko potoczyło się lawinowo.
– Konstrukcja szybkozłącza ma znacznie dłuższą historię niż Steelwrist. Czy pokusiłby się Pan o porównanie rozwiązań z początkowego okresu z dzisiejszymi? Czy takie porównanie jest w ogóle możliwe?
– Należy cofnąć się do roku 1967, kiedy światło dzienne ujrzało pierwsze szybkozłącze w dzisiejszym rozumieniu. Z tego punktu widzenia nie było to oczywiście rozwiązanie doskonałe. Przede wszystkim nadawało się tylko do konkretnej łyżki. Jednak i wówczas i dzisiaj konstruktorom przyświeca ta sama idea. Chodzi o poprawę wygody i bezpieczeństwa pracy operatora. Dzięki szybkozłączu nie musi już wychodzić z maszyny, aby podłączyć osprzęt. Unika także ryzyka odniesienia obrażeń lub nawet śmierci w wyniku upadku osprzętu. Prace w tym kierunku doprowadziły do rewolucyjnych zmian w konstrukcji szybkozłączy.
– Dotyczą one także osprzętu oferowanego przez Steelwrist. Jakie przełomowe momenty może Pan wymienić w historii rozwoju konstrukcji waszego osprzętu?
– Kiedy rozpoczynaliśmy działalność w roku 2005, widzieliśmy oczywiście potencjał drzemiący w szybkozłączach. Od początku uważaliśmy, że kluczem do sukcesu jest ich standaryzacja. Ciągle chodziła nam po głowie myśl o stworzeniu w pełni automatycznego szybkozłącza, które byłoby odpowiedzią na potrzeby rynku. W 2014 roku zintensyfikowaliśmy działania, nasze produkty stały się coraz bardziej zaawansowane technologicznie. Podczas monachijskiej Baumy w roku 2016 zdaliśmy sobie sprawę, że świat nie potrzebuje kolejnego osobnego rozwiązania. Zdecydowaliśmy zatem, by nasze szybkozłącze było kompatybilne ze standardem OilQuick, wiodącego producenta szybkozłączy automatycznych. W roku 2017 światło dzienne ujrzało szybkozłącze naszej produkcji oparte na tym standardzie. Nasi konkurenci zaczęli również tworzyć swoje rozwiązania automatyczne, co skłoniło nas wreszcie do postawienia sprawy jasno. Uznaliśmy, że użytkownicy szybkozłączy potrzebują globalnego standardu. Rok 2020 okazał się przełomowy, przyniósł bowiem wprowadzenie standardu Open-S. Dzisiaj możemy stwierdzić, że dziewięćdziesiąt procent szybkozłączy automatycznych w skali światowej jest kompatybilne właśnie z tym standardem.
– Dzięki temu nowoczesne szybkozłącza automatyczne zyskują sobie coraz większą popularność. Jednak nie wszędzie. Dlaczego tak się dzieje?
– Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli ktoś raz spróbuje tiltrotatora, to już nigdy nie będzie chciał wrócić do pracy bez niego. Proszę sobie wyobrazić, jak bardzo działa to na wyobraźnię testującego możliwość wykonywania ruchu łyżką, o których wcześniej mógł tylko pomarzyć. Mogę więc z całą pewnością powiedzieć, że nieprzekonani to po prostu ci, którzy nigdy nie mieli okazji spróbować pracy z tiltrotatorem. Jak ich przekonać do tego rozwiązania? Po prostu, wystarczy posadzić ich za sterami maszyny w niego wyposażonej.
– Jak przekonać właścicieli maszyn do doposażenia ich w tiltrotatory? Czy barierą nie jest na przykład cena?
– Moim zdaniem nie. Tiltrotatory stanowią dobrą inwestycję i szybko się spłacają. Pozwalają pracować nie tylko wydajniej, ale i bezpieczniej. Z kolei jeśli chodzi o osoby zarządzające firmami i właścicieli, to jestem zdania, że chodzi o budowanie świadomości korzyści płynących z korzystania z tiltrotatorów. Dzięki prasie, mediom społecznościowym, jak również targom możemy pokazywać nasze produkty, rozmawiać o nich, jak również analizować korzyści płynące z ich użytkowania. To swoiste okno na przyszłość, w której operator może zrobić więcej przy użyciu bardziej wydajnej i przyjaznej środowisku maszyny. Jestem zdania, że coraz częściej będziemy też widzieć koparki ciągnące przyczepy, na których znajduje się zapasowy osprzęt. To typowy widok u nas w Szwecji na placach budowy.
– Dlaczego szybkozłącza z obrotem są tak popularne właśnie w Skandynawii? Niemal każde szybkozłącze oferowane na tym rynku jest w takiej wersji?
– Z kilku przyczyn. W Skandynawii działa wiele firm produkujących szybkozłącza, konsekwentnie rozwijających ich konstrukcję. Kluczowe było jednak to, że swego czasu szybkozłączami zainteresował się taki potentat, jak Volvo Construction Equipment. Dzięki temu szybkozłącza zyskały mocno na popularności w Skandynawii. Nie zapominajmy też o gigantycznej pracy w promowaniu tych urządzeń czynionej przez poszczególnych producentów propagujących pracę wydajną i zarazem bezpieczną. Jeśli do tego wspomnimy jeszcze o zakładach produkcyjnych na miejscu, to wyłania nam się jasny obraz dlaczego szybkozłącza z obrotem są tak często spotykane na północy Europy.
– Czy tiltrotator może być bez przeszkód używany na przykład na koparce wyposażonej w system sterowania pracą? Czy nie zakłóci nastawionej głębokości kopania, albo spadków określonych w modelu 3D?
– To konsekwentnie rozwijany produkt, który staje się coraz bardziej przystępny i uniwersalny dzięki wprowadzeniu standardu Open-S. Prostota polega na tym, że operatora ogranicza właściwie tylko wyobraźnia. Nie ma też mowy o problemach z systemami telematycznymi – nasze szybkozłącza to nowoczesny sprzęt, który nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz uzupełnia się w działaniu z innymi innowacyjnymi rozwiązaniami, które czynią maszynę kompletnym narzędziem.
– Jak ocenia Pan polski rynek w kontekście popularności produktów Steelwrist?
– Polski rynek jest dla nas bardzo ważny i interesujący. Upatrujemy w nim duży potencjał. Doprowadzenie do takiej popularności szybkozłączy, jak ma to miejsce w Szwecji stanowi oczywiście długotrwały proces. Jestem zdania, że w Polsce możemy go przyspieszyć i w pewien sposób przeskoczyć do dalszej fazy rozwoju.
– Z czego konkretnie wynika Pański optymizm?
– Zauważyłem, że Polacy są bardziej otwarci na nowe technologie. Interesują ich innowacje. Jeśli na przykład porównamy Polskę z Włochami, to widać wyraźnie, że Italia dalece bardziej polega na tradycyjnych rozwiązaniach.
– Proszę powiedzieć coś o otwartym standardzie. Czy oznacza to, że użytkownicy będą mogli swobodnie rotować pomiędzy szybkozłączami różnych producentów?
– Standard Open-S, to coś, o co długo walczyliśmy. Udało nam się przeforsować go dwa lata temu. W efekcie dziewięćdziesiąt procent automatycznych szybkozłączy oferowanych na światowych rynkach jest kompatybilnych z Open-S. To niewątpliwy sukces. Jeśli zaś chodzi o naszą konkurencję, to oczywiście walczymy o tych samych klientów, ale jednocześnie gramy do tej samej bramki jeśli chodzi o wspomniane wcześniej budowanie świadomości klientów i użytkowników w sprawie obrotowych szybkozłączy. Nie zamierzamy więc zwalczać konkurencji poprzez odradzanie zakupów, a raczej dążyć do pokazania naszym potencjalnym klientom, że warto postawić właśnie na nas. Od roku 2005 przeszliśmy długą drogę. Gdy zaczynaliśmy, to musieliśmy podjąć rywalizację z naprawdę potężnymi konkurentami, którzy funkcjonowali od piętnastu czy dwudziestu lat na rynku i mieli ugruntowane pozycje. Dzisiaj jesteśmy numerem dwa i rośniemy w najszybszy możliwy sposób. Mamy swoje oddziały na całym świecie, rozszerzamy naszą działalność na wielką skalę w Stanach Zjednoczonych, nasze produkty można spotkać nawet w Japonii. Udało nam się zaistnieć na skalę światową i jestem zdania, że doprowadziliśmy do wielkiej rzeczy jeżeli chodzi o standaryzację szybkozłączy.
– Proszę zdradzić naszym czytelnikom dzięki czemu Steelwrist zyskuje przewagę nad konkurentami? Innymi słowy, dlaczego warto wybrać akurat wasze urządzenia?
– Nasze zakłady produkcyjne, jak również centrum badawczo-rozwojowe są na miejscu. Dzięki centralizacji tych podmiotów możemy działać szybko i sprawnie. Przemawia za nami szybki rozwój, rzesza zadowolonych klientów i kolejne rynki, na które docieramy dzięki konsekwencji, doskonałemu serwisowi i zespołowi handlowców, którzy stanowią świetnie zgrany zespół. Zaczynaliśmy w garażu, a dzisiaj jesteśmy firmą, która wyznacza standard w realiach rynku szybkozłączy i tiltrotatorów. Nasze pomysły i innowacyjne rozwiązania są gwarancją, że nie spoczniemy na laurach i stale będziemy wychodzić naprzeciw potrzebom klientów, którzy postanowili nam zaufać lub dopiero zdecydują się na związanie z naszą marką.
– Jak radzicie sobie z opóźnieniami dostaw i drożejących surowców oraz komponentów?
– Ostatnie dwa lata były ciężkie dla całej branży, ale muszę przyznać, że udało nam się całkiem nieźle poradzić sobie z tą sytuacją. Wciąż się rozwijamy i dzieje się to zgodnie z naszymi założeniami. Pandemia sprawiała nam oczywiście różnego rodzaju problemy, ale ani razu nie zatrzymaliśmy produkcji.
Muszę Panu powiedzieć, że teraz sytuacja jest gorsza niż w dobie lockdownów. Wtedy bowiem problemy były z poszczególnymi częściami czy komponentami, które były trudno dostępne lub ich cena nagle wzrastała. Dzisiaj, w realiach konfliktu na Ukrainie i pogarszającej się sytuacji gospodarczej, te kłopoty dotyczą większej liczby surowców i podzespołów. Jesteśmy jednak w stanie poradzić sobie w taki sposób, który gwarantuje opóźnienia zmniejszone do minimum.
– Pańska funkcja wymaga olbrzymiego zaangażowania. Nie samą pracą jednak człowiek żyje…
– Odskocznią jest dla mnie mój dom. Mieszkam na farmie oddalonej o półtorej godziny od miejsca pracy. Na niej mam własny warsztat i często oddaję się pracy w nim.
– Zgaduję, że testuje Pan w nim nowe konstrukcje…
– Zaskoczę Pana, ale nie! Pracuję w stolarni, obróbka drewna daje mi olbrzymią satysfakcję. Na farmie mam jednak koparkę, wyposażoną oczywiście w szybkozłącze obrotowe.
– A co jest dla Pana większą pasją?
– Żadna z tych rzeczy. Moją pasją jest polowanie. Pozwala mi to złapać odpowiednią perspektywę i z zaangażowaniem powrócić do pracy, która stanowi dla mnie spełnienie marzeń.
Rozmawiał: Jan Barański